Kary koń stał na wzgórzu, jego jeździec – nieruchoma postać przypatrywała się pięknemu widokowi. Wokół żywej duszy, jedynie zwierzyna co i raz wychylała się z gęstwiny pobliskich drzew by tym prędzej czmychnąć zobaczywszy zakapturzonego wędrowca. W oddali dało się słyszeć stukot kopyt.
- Witaj cny wędrowcze – powiedziała siedząca na siwku kobieta gestem ręki pozdrawiając swojego nowego towarzysza.
- Witaj – krótko odparł zakapturzony jeździec.
- Twoi posłowie donieśli mi, że potrzebujesz pomocy. Tedy zjawiam się w te pędy by pomoc ową ofiarować. Rzucając doglądanie swej posiadłości, czasu pól obsiewania nie dotrzymując, łowcom zwierzyny nie gwarantując a i górnikom pensji na czas nie wypłacając, przez co na straty się narażając. Nic to jednak, gdy zacny pan pomocy potrzebuje, nic to, rzucam wszystko i przybywam! W czym rzecz cny wędrowcze? - padło pytanie.
- Daj już spokój z tą gadką, co? I przestań z tym cnym wędrowcem – padła odpowiedź.
- Dobra, dobra. Pomyślałam, że to będzie pasować do sytuacji. Ale w sumie taka gadka bardziej mnie męczy. Co my tu mamy?
- Widziałem kilku ludzi w habitach. I ich pachołków. I jakieś czaszki w ogniu latające – zrelacjonował kapturnik.
- No to przecież to tałatajstwo, ci Mroczni Kapłani! Nie mów drogi braciszku, że byś sobie z nimi sam nie poradził!
- Poradzę sobie bez problemu, ale mam za mało miejsca na zdobycz. I postanowiłem, że się nią z tobą podzielę droga siostrzyczko.
- Zaiste to wielce szlachetne z twojej strony cny wędrowcze. Zaprawdę dropów nigdy dość, a juki mam puste jak widzisz, osły gotowe na obarczenie granitem.

Kary koń kapturnika ruszył stępa. Ostry zmierzał do stojących nieopodal namiotów by wydać dyspozycje swoim generałom. Na odchodne nie odwracając nawet głowy rzucił jeszcze:
- Wyślę do ciebie posłów, powiem kogo i czym atakować. I skończ z tą gadką!
- Sorry, tak mi się wkręca jakoś – odparła Kala, siedząca na siwym koniu pani ze szklanym okiem.
Stała tak jeszcze moment patrząc za odjeżdżającym mężczyzną ubranym w czerwony strój kata. Po chwili uderzyła swojego konia w słabiznę i ruszyła galopem w przeciwnym kierunku.

Ostry znał ten teren jak własną kieszeń. Kapłanów Mrocznego Kultu przeganiał stąd już niejeden raz. Zawsze wracali. Widać pasowała im ta ziemia, w wielu miejscach pęknięta, zionąca piekielnym ogniem. Mogli tu odprawiać swoje dziwne rytuały, czcić swoje dziwne bóstwa i służyć swojemu dziwnemu przywódcy.
Posiadając armię taką, jaką posiadał czerwony kat walka z Kultystami była jedynie zabawą. W istocie, Ostry przybył tu nieco się rozerwać. Miał dość doglądania czy aby pszenica na polach równo rośnie, czy drwale równo drzewa ścinają i czy świnie równo żrą pomyje. Nawet polowali za niego łowcy. Z braku innych rozrywek co jakiś czas wybierał się zapolować na te dziwolągi. Raz, że rozrywka a dwa, że można było się nieco wzbogacić. Kapłani Mrocznego Kultu mieli bowiem szczodrych sponsorów (zapewne równie znudzonych życiem bogaczy, którzy lubią patrzeć jak świat płonie) i gdy już się ich przepędzi można w lochach wież i zamków znaleźć nieco rzadkich przedmiotów. Konie przytroczone do pustych póki co wozów już nie mogły się doczekać.
- Panowie, ruszamy na wieżę najpierw – rzucił wchodząc do namiotu swoich generałów. Zamilkł jednak.

Odbywała się tam właśnie bardzo ważna narada wojenna. Znaczy się - galonami chlano napitek i obmacywano pulchne cycki dziewek go dostarczających. Ostry przymykał na to oko. Szczególnie, że w jego wiosce byli TYLKO I WYŁĄCZNIE mężczyźni, a utrzymać wysokie morale generałów w ogóle im nie płacąc można było na dwa sposoby: zwyciężając wciąż w kolejnych bitwach lub pozwalając obmacywać pulchne cycki. Z wygrywaniem nie było problemu, czasem jednak któryś generał dostał w końcu w dupę na polu bitwy, wtedy w namiocie dostarczano mu napitku i innych rzeczy... To szybko regenerowało jego siły.
Posępne milczenie kata (które ten miał zresztą w nawyku) podziałało. Generałowie odstawili kufle z napitkiem i wypuścili z rąk wszystkie inne rzeczy, które w nich trzymali. Dziewki żwawo opuściły namioty.
- Ruszamy na wieżę najpierw – powtórzył Ostry swoim spokojnym głosem.
- A czemu na wieżę? A te po drodze? - padło pytanie od jednego z mniej rozgarniętych generałów. Na głowie miał żelazny hełm a w nim wpięte dwa pióra czerwone i jedno białe.
- Z tymi po drodze ufam poradzicie sobie bez moich instrukcji – odpowiedział cierpliwie Ostry.
- Poradzimy sobie – w tym momencie z zaciemnionego rogu namiotu wstał generał inny niż pozostali. Sądząc po ilości blizn miał za sobą wiele walk. Sądząc po tym, że nie kulał, nie posiadał sztucznych kończyn ani szklanych oczu były to walki zwycięskie. - Poradzimy sobie ze wszystkimi obozami – dodał spokojnym, lecz stanowczym tonem.
- Dobrze. Możecie atakować wszystkie obozy, jednak doradzam odpuszczenie sobie zwykłych pachołków. Szkoda na nich tracić wojska, a i tak uciekną, gdy pokona się ich przywódców. Jednakowoż jest mi to obojętne, byleście skończyli przed zmierzchem. Mam w planach wyprawić się na Wyspę Piratów, a chcę wypłynąć jeszcze dziś – odparł Czerwony Kat.
- Tak się stanie – padła odpowiedź. Rozmowa była skończona.
Ostry wiedział, że tak się stanie. Ufał swoim generałom. Nawet tym nieokrzesanym jeszcze, których lojalność za parę groszy kupił w pobliskiej karczmie. Oni też się nauczą...

Siedział w swoim namiocie, na stole rozrzucone mapy przyciśnięte były to kompasem, to kuflem z napitkiem, to znów przygwożdżone do stołu zdobionym sztyletem. Czerwony Kat miał plan. Tym razem, by nie tracić wojska najpierw zaatakuje wieżę samej wiedźmy, Kościaną kaplicę zostawiając swojej siostrze. Dzięki temu część Kultystów straci większość animuszu i zapału do walki co z kolei przełoży się na mniejsze straty w wojsku.
Zawołał posłańca. W zasadzie żadnego tam posłańca, chłopka zwykłego, acz zaufanego.
- Pędź do Kali i powiedz, żeby wzięła wojsko, które jej zbywa. Łuczników jakichś, ochotników bezużytecznych. Tych wszystkich, którzy żrą tylko za darmo, nic nie robiąc i udziału w walkach nie biorąc. Niech ich bierze i na Kościaną Katedrę z nimi idzie. Co po drodze upoluje to jej – udzielił instrukcji.
Pachołek nie czekał na pożegnalnego kopa, ruszył co sił na wyspę Pani Kali z Monoklem w Oku. Na znajome wojska nie trzeba było długo czekać. Sam ruszył na Wieżę Wiedźmy.

Dojeżdżając pod kamienne fasady posępnego budynku dało się słyszeć jęki. Walka trwała od kilku godzin. Medycy w jednym z namiotów opatrywali generała. To jeden z tych początkujących.
- Co z nim? – zapytał Ostry.
- Na pierwszej fali był. Stracił całe wojsko, ale wyjdzie z tego. Bardziej ucierpiało jego ego, niż ona sam – oświadczył generał nieco już w boju doświadczony. Jego hełm i pióra były pozłacane.
- Podeślijcie mu dziewkę.
- Tak zrobiliśmy.
- Co zostało? - dopytywał kat.
- Wiedźma się zabarykadowała. Jest z nią paru kultystów.
- Zostawcie to mnie – padła krótka komenda.
- Ależ panie, poradzimy sobie. Ona tylko czeka na dorżnięcie!
- Wiem, ale mam do niej sprawę.

Ta enigmatyczna wypowiedź wystarczyła. Generał zasalutował i dał swojemu garnizonowi sygnał do odwrotu. Giermkowie natychmiast zaczęli zwijać namioty, żołnierze zbierać swój sprzęt a pachołkowie obstąpili wkoło ogniska i wartkimi strużkami zaczęli je bezceremonialnie gasić. Garnizony zostały przeniesione na inne pozycje, z których łatwiej było dostrzec następne obozy bandytów do wybicia.

O dziwo, gdy stanął na śliskich od wilgoci stopniach Wiedźmiej Wieży drzwi lekko się uchyliły. Zabarykadowana do tej pory czarownica widać nie bała się jednej osoby. Nawet jeśli był to kat.
- Wejdź Ostry, zapraszam – z mroku padła cicha, przesączona fałszem zachęta – czekałam na ciebie.
- Oto jestem.
- Długo zajęło ci dotarcie do mnie.
- Nie spieszyłem się.
- Strach?
- Bynajmniej.
Oczy ostrego przyzwyczajały się do panujących wokół niemal nieprzeniknionych ciemności. Powietrze było zatęchłe. Wokół unosił się zapach, który Czerwony Kat znał. To pomieszkanie kilku woni: tlące się świece tak małe, że nie dawały rady rozświetlić mroku, przegniłe na wskroś deski wieżowej podłogi i... krew. Tak, zaiste w tym miejscu demony czują się jak u siebie w domu.
Im dłużej przebywał w tej ciemnicy, tym więcej szczegółów dostrzegał. Jakieś połamane krzesła, jakieś powywracane stoły. Spojrzał w dół i wtedy dopiero spostrzegł pod swoimi nogami okrąg i wpisaną weń pięcioramienną gwiazdę.
- Pentagram? Serio? I myślisz, że to na mnie jakoś zadziała? - zdziwił się Ostry.
- Jestem pewna – odparła wiedźma. Tylko wprawny obserwator mógłby zauważyć nieznaczny ruch dłoni, jaki wykonała mówiąc to. W tej chwili zza filarów wyłoniło się czterech ukrytych wcześniej kultystów w brązowych habitach. Bez ostrzeżenia rzucili się na zakapturzonego przybysza.
Ostry tylko na to czekał. Pierwszego napastnika kopnął w kolano, a gdy ten podcięty uklęknął – otrzymał potężne uderzenie łamiące mu nos. Kolejny dość szybko biegnący pomimo habitu kapłan spotkał się z ramieniem Czerwonego Kata uderzającym w krtań. Cios przewrócił go na plecy a ostania rzecz jaką w życiu widział był but uderzający go w twarz i łamiący kark. Kolejnych dwóch, choć straciło większość animuszu mimo wszystko ruszyło do ataku. W ciemności błysnął sztylet, który miał trafić Ostrego w tętnicę. Zboczył jednak z kursu, gdy chwycony za nadgarstek napastnik obrócił się wokół własnej osi a sztylet trafił w szyję, lecz własnego kompana. Po chwili zakrwawiona stal znalazła się po rękojeść w oczodole właściciela. Cały ten taniec trwał tylko chwilę, a zwycięzca potyczki nawet się nie zmęczył.
Wiedźma była co najmniej zaskoczona. Jej wzrok padał to na jednego leżącego na podłodze kultysty, to znów na innego. Przełknęła ślinę obliczając swoje szanse w starciu z Katem.
- Nie mam czasu na twoje zagrywki – mruknęła, po czym skryła się w mroku. Po chwili dało się słyszeć przytłumione trzaśnięcie tylnych wrót.
- Dlaczego pozwoliłeś jej odejść? - za plecami Ostry usłyszał głos Kali – przecież miałeś ją jak na talerzu! Mogłeś już dziś to wszystko zakończyć!
Ostry nie odpowiedział, podszedł do stojącego w rogu pomieszczenia stołu i zaczął przerzucać stare papierzyska. Wśród nich znalazł to, którego szukał. Pokazał je swojej towarzyszce.
- Teraz już wiemy, gdzie się ukrywa. Zniszczymy ją razem z jej siedliskiem – wyjaśnił.
Stary zniszczony pergamin nosił na sobie ślady odręcznych rysunków. Wprawne oko szybko rozszyfrowało mapę z nakreślonymi ścieżkami i obozami bandytów oraz napis na samym dole. „Bagienna Wiedźma”...

PS. Sorry za ewentualne błędy, ale pisałem w robocie ;)