Granie nie jest moją życiową pasją i nie poświęcam – również z racji posiadanych już paru siwych włosów, oraz domowych i zawodowych obowiązków – kilkunastu godzin dziennie na siedzenie w rozgrywkach online. A jednak lubię sobie porelaksować trochę i pozaglądać na wyspę Settlersów stawiając kolejną kopalnię czy budynek. Pełne zaangażowanie to oczywiście opcja założenia gildii. W mojej jestem liderem z przypadku, co oznacza, że prawdziwy założyciel po prostu dał dyla, a nikt się do tej funkcji nie palił. I tu zaczęły się schody.
Otóż gildia, jak każde inne zrzeszenie wymaga po pierwsze werbowania nowych członków, a po drugie wewnętrznej komunikacji. Moim pierwszym krokiem była próba porozumienia się z członkami, co ograniczyło się do napisania kilku maili bezpośrednio do konkretnych osób – bez odzewu. Czasami się zastanawiam, czy mam do czynienia z analfabetami, czy też może klawiatura zalała im się coca-colą podczas intensywnego zwalczania przeciwników, że nie mogą na proste pytanie „zrobisz zadanie” odpisać równie prostym TAK lub NIE.
Przestałam walczyć o porozumienie, bo może ludzie niepiśmienni, niechętni do gadania, nieśmiali tudzież z innych powodów nie chcą rozmawiać. Zaczęłam wywalać opornych. I kolejny problem, bo jak długo można oczyszczać szeregi nie werbując nowych członków? Werbowanie to kolejna góra nie do przebycia. Jestem osobą wykształconą, inteligentną i zarabiam na chleb pisaniem, więc nie mam problemów ze sformułowaniem ogłoszenia. Ciekawi mnie więc zjawisko, z jakim spotykam się na czacie – każde moje ogłoszenie bez względu na jego formę jest komentowane w sposób ironiczny przez członków czołowych gildii, którzy osiągnęli już pewien status i kłody rzucają pod nogi innym.
W tej całej kampanii nasuwają mi się pytania, na które może ktoś zna ROZSĄDNĄ odpowiedź:
1. Dlaczego ludzie proszą o wpisanie do gildii a po kilku dniach intensywnej gry znikają sami lub przestają grać? Testowanie można sobie robić bez zrzeszania się.
2. Czy określenie „komunikacja wewnętrzna” nic już dla nikogo nie znaczy, czy też jest to swoisty test lidera, jak długo wytrzyma i kiedy się wkurzy?
3. Jak i gdzie zamieścić ogłoszenie o werbowaniu członków, żeby niejaki D, C lub B nie dodał to tego niewybrednego komentarza z uwagą „znoooowu do gildii??”
Obserwowanie innych nasunęło mi też małą refleksję. Nikt nie chce przyjmować osób z niskimi levelami jednak przekonałam się, że ci doświadczeni to zwyczajni pływacy, którzy przeskakują z gildii do gildii szukając tej najbardziej „dochodowej”. Zamiast ruszyć przysłowiowy tyłek i zaktywować już istniejących członków po prostu powijają pod siebie ogon idąc na łatwiznę i znikają. Jaki w tym sens? Chcesz mieć ciekawą aktywną gildię, to wymyśl jakiś sposób, podejmij się roli urzędnika, aktywuj ludzi, werbuj nowych, a nie zwijaj się przy pierwszym problemie.
I druga refleksja – po ostatnim ogłoszeniu na czacie zasypała mnie lawina komentarzy, że co z nas za gildia skoro nie rozmawiamy ze sobą na czacie. Czy naprawdę warunkiem dobrego zgrania musi być odbywanie wielogodzinnych rozmów dziennie? Czy ludzie pracujący ciężko po kilkanaście godzin, którzy wpadają dwa razy dziennie na wyspę nie mają prawa należeć do gildii?? Komuś się tu chyba pomyliły priorytety, a może miejsce wybrał nie to. Do gadania są setki czatów w necie. Settlersowy czy gildyjny służą do komunikacji, wymiany zdań, a nie panelowej dyskusji o złamanych sercach, małych i dużych mózgach tudzież tym, kto z kim dzisiaj spał.
Jeśli czytają to podobni komentatorzy – obserwuję czat globalny od pewnego czasu. Rozmawia na nim 10 tych samych osób od rana do wieczora. Przewijają się te same Nicki i te same tematy. Czy ta ilość na tysiące graczy nie świadczy o tym, że gadanie nie jest tu podstawą sukcesu?